Janusz Feist ARSENAŁ PORUCZNIKA

Noc z 3 na 4 października spędziłem w chałupie na skraju Serokomli, razem z podchorążym Karczmarewiczem.

Byliśmy tak zmęczeni, że nawet nie postaraliśmy się o wiązkę słomy. Po prostu położyliśmy się na podłodze. Nie rozbieraliśmy się, a zarepetowane karabiny mieliśmy w zasięgu ręki. Po dwa granaty zaczepione łyżkami o dziurki płaszcza na piersiach. Od Niemców chroniła nas niezbyt silna placówka, którą sprytny przeciwnik mógłby obejść; stąd ta ostrożność.

Już zasypialiśmy, kiedy do izby wszedł nowy lokator, i to z lampą naftową w ręku. Jakiś porucznik, ale chyba z innego batalionu, bo go nie znaliśmy. Podobnie jak i my musiał być bardzo zmęczony. Ale zamiast zabrać się do spania, poprawił światło, kolejno wyłożył na stół trzy pistolety i rewolwer, przyrządy do czyszczenia, jakieś gałganki. Spokojnie zabrał się do rozbierania i czyszczenia broni. Zainteresowało mnie to. Byłem zbyt zmęczony, aby się przysiąść do porucznika, ale uniosłem się na łokciu.

– Panie poruczniku – zapytałem – po co pan wlecze ze sobą ten arsenał? Dałby nam po jednej sztuce, a i tak zostałyby panu dwie.

Porucznik zwrócił ku mnie twarz.

– Nie mogę – powiedział zmęczonym głosem. – Widzi pan, to jest kaliber 6,35 i mam do niego cztery naboje. Do tego, 7,65, mam tylko trzy. Ten to dziewiątka, tej amunicji też mam parę sztuk. No a rewolwer ma odmienną amunicję i tej mam trzy sztuki. Teraz już pan wie, dlaczego noszę to wszystko.

Tak, zrozumiałem.

Pod Dęblinem były ogromne składy amunicji. Gdybyśmy się do nich dostali, moglibyśmy jeszcze dobrze napsuć krwi Niemcom. To zaledwie 40 kilometrów, ale na naszej drodze stoi XIV Korpus niemiecki. Czy starczy nam sił? Czy starczy resztek amunicji, żeby przełamać ten wrogi pierścień? Czy nasze dotychczasowe sukcesy i straty, ogromny wysiłek dowódców i żołnierzy, dadzą efekt czy pójdą na marne? Dotąd szliśmy naprzód, ale to posuwanie się było coraz cięższe, coraz trudniejsze, coraz bardziej krwawe.

Zapadłem w ciężki, kamienny sen, który uwolnił mnie od niewesołych myśli.