Kiedy już mało kto skupia się na pracy, a większość z nas błądzi myślami przy choince , prezentach i karpiu , mamy dla Was małą niespodziankę.
Oto fragment wspomnień kleeberczyka Tomasza Bojara z niewoli niemieckiej. Nigdzie wcześniej nie publikowany, przepisany z niewielkiego pomarańczowego notesu specjalnie dla Was. Fragment oczywiście dotyczący świąt Bożego Narodzenia, spędzanych na obcej ziemi, wśród obcych ludzi (albo zwierząt), w niepewności i tęsknocie.
Pamiętajmy o przeszłości i bohaterach. I doceniajmy to, co mamy.
Tomasz Bojar
Wigilia w r. 1939 wypadła w niedzielę. Ażeby dzielić się opłatkiem i zastosować tak jak w Polsce, i my tutaj obchodziliśmy w sobotę. Z rana pan Bajman ogłosił swoim grubym głosem: „arbeit fertig machen” i wyznaczył ludzi do pracy jak każdego dnia. Nikt tego dnia nie rozmawiał, każdy poszedł do swego zajęcia. Ja poszedłem wozić liście buraczane na kiszonkę. Nigdy praca nie była tak uciążliwa jak tego dnia. Nie było takiego z kolegów, żeby w myślach nie przeniósł się do swojej rodziny, w swoje strony.
Przychodzimy na obiad. Komendant posterunkowy przynosi pierwszy list, dostaje go kolega z Łodzi od żony (porzucił ją z tylko co narodzonym dzieckiem, 10 tygodni) i drugi od brata. Patrzyłem na niego, jak wziął w rękę te listy, łzy stanęły mu w oczach – niepewny był chyba, czy to rzeczywistość czy sen […]. Koledzy wszyscy zamyśleni, wpatrzeni w dal, w swe strony; tak spędzali przerwę obiadową.
Gdy kolega czytał list, mnie stanął na myśli dom i cała rodzina. I tak myślę: czy z mojej rodziny śladu nie ma po wojnie, czy moja żona tak mi droga i kochająca porzuciła mnie przez to, że do niej nie wracam? Nie mogłem wstrzymać się od łez i wyszedłem na podwórze, aby uniknąć płaczu. Po obiedzie poszedłem do swojej pracy, cały czas myśląc, co się dzieje w mych stronach rodzinnych.
Poszliśmy wyładowywać wytłoki z wagonu. […] Przyszedł pociąg osobowy; nie mogłem patrzeć, bo to wszystko wywoływało żal. Spojrzałem w okno wagonu zapełnionego ludźmi, którzy wracali na święta do swych domów. Patrząc na nas z zainteresowaniem, rozmawiali, lecz ja tego nie rozumiałem, pracowałem dalej, jak ustawiona maszyna nie mająca kierowcy. Ludzie częstowali nas choćby ubogim darkiem papierosów.
Wieczorem, po skończonej pracy, zachodząc na salę mieszkalną, smutne mają miny koledzy, nikt nie rozmawia, tylko kładzie się na łóżku. I ja to samo zrobiłem. […] Myśl moja pracowała bez przerwy, chwilami przenosząc się do domu, to znów wracając do niewoli i całego czasu wojny: te uciążliwe marsze, niewyspanie, a ile razy i niedojedzenie – to wszystko było w swoim kraju i nie było tak straszne jak tutaj na obczyźnie. […]
Naraz kucharze nasi sporządzili kolację wspólną i opłatek, który zrobili z ciasta i mówią: Koledzy, dzisiaj jest Wigilia Bożego Narodzenia, więc podzielimy się opłatkiem tym oto z ciasta, tu, w niewoli. Daj Boże, abyśmy następne Boże Narodzenie spędzali u swoich rodzin. Nie było takiego, żeby sobie nie zapłakał, i to jak małe dziecko. Po przejściu żalu i wylaniu łez złożyliśmy sobie serdeczne życzenia świąteczne. Zasiedliśmy do stołu, odśpiewaliśmy kolędę „Wśród nocnej ciszy” i zmówiliśmy pacierz za poległych kolegów. Na kolację była czarna kawa z kawałkiem chleba i tak poszliśmy spać. […]
Przebudzamy się na drugi dzień rano. Niedziela. Ach, pamiętny w mym życiu dzień na zawsze. Okolica, w której jesteśmy, jest katolicka, zachowują daty i obrzędy. Na Wigilię obrządek z rana, każdy zamyślony i posępny. O godzinie 10 odwiedzają nas dwie kobiety, przynoszą nam drewno na choinkę i trochę cukierków, ciastek, papierosów, chcąc nam okazać współczucie w naszej niewoli. Zeszli się również mieszkańcy naszego folwarku, a także i nasi posterunkowi, prosząc nas o odśpiewanie polskiej kolędy. Zeszliśmy się wszyscy i zaśpiewaliśmy polską kolędę tu w oborze, na obcej ziemi. Każdy śpiewał, lecz tym śpiewem chciał okazać swoją tęsknotę za domem i rodziną. Lecz cóż to widzimy w oczach tych kobiet i posterunkowych? Łzy. I oni odczuli nasze serca skrajane tęsknotą, poznali, że nasze życie nie powinno być tu w oborze razem z wołami, lecz przy swoich ogniskach rodzinnych. Z żalu nie mogą dłużej stać u nas, więc opuszczają naszą oborę. Nam też zaczęły się cisnąć łzy do oczu.
Zaczęliśmy ubierać choinkę, drzewko […] ma wygląd posępny, jakby żałowało swego przeznaczenia – że ma przypomnieć smutne momenty życia, niewolę. I tak przychodzi zmrok. Ludzie folwarczni ofiarowują nam trochę ciasta, jabłek i orzechów. Wieczór ponownie odmawiamy wieczerzę wigilijną. Zapraszamy ludzi z folwarku i nawet samego Folwajstra z żoną, zasiadamy wszyscy do stołu, […] odśpiewujemy kolędy, zapalamy choinkę i przy spożywaniu wieczerzy składamy powinszowania. Wszyscy życzą nam rychłego powrotu do domu.