5 kwietnia 1941, 80 lat temu, w szpitalu wojskowym w drezdeńskiej dzielnicy Weisser Hirsch zmarł przebywający w niewoli generał brygady Franciszek Kleeberg, dowódca SGO „Polesie”.
Nie będziemy dziś po raz kolejny przypominać długiej i bogatej biografii tego wielkiego człowieka, który swoją odwagą, rozwagą, talentami wojskowymi i mnóstwem innych cech zasłużył na nasz szacunek i pamięć. Zamiast niej kolejny fragment publikowanych już tutaj wspomnień kleeberczyka Andrzeja Agiejenki, młodziutkiego wówczas żołnierza, który jedno króciutkie spotkanie ze swoim dowódcą zapamiętał na długie lata.
Cytat pochodzi z książki „SGO 'Polesie’ w dokumentach i wspomnieniach”.
Gdzieś 2 X przyszliśmy do wsi Hordzieżka, gdzie zatrzymaliśmy się na parę dni. Nie pamiętam dobrze, któregoś dnia 3 czy 4 X, zdaje się z 3 kompanii szkolnej wyznaczono kilku strzelców na posterunek wartowniczy przy sztabie gen. Kleeberga. W grupie tej byłem ja. Gdzieś o godz. 10 przyszła moja kolejka. Stałem przy ganku przy wejściu do budynku. Była widocznie narada wojenna (…). Słychać było rozmowę bardzo szumną, ktoś miał przemowę (…).
Niespodziewanie na ganek wyszedł gen. Kleeberg sam jeden. Wyciągnąłem się jak ołówek na baczność. Generał był bardzo zdenerwowany, rozpiął kołnierz, dostał chusteczkę, wytarł spotniałą twarz, westchnął ciężko. Chusteczkę włożył do kieszeni, coś cicho powiedział parę razy, sam sobie widocznie, chociaż odległość ode mnie do generała była gdzieś około 4 metrów, rozebrałem parę słów „nie zginie Polska” czy coś „jeszcze nie zginęła”, potem parę razy powiedział „będzie, będzie”. Odwrócił się w moim kierunku (bo stał bokiem do mnie), parę chwil patrzył mi w oczy (czuję, że ja wstrzymałem oddech). Wzrok jego był z jakąś czułością, żałością w oczach, patrzył jak ojciec na syna. Coś chciał powiedzieć, usta jego drgnęły. Raptownie odwrócił się, zapiął kołnierzyk, wszedł do sztabu. Ta chwila spotkania z bliskiej odległości z gen. Kleebergiem została mi w pamięci na całe życie.