Janusz Feist WSPOMNIENIA

274148544_2207653336039641_5076219725785504883_n

Wstęp
Zdarzyło mi się kilkakrotnie brać udział w spotkaniach z młodzieżą szkolną. Zwykle po ich zakończeniu miałem jeszcze następne z nauczycielami, którzy zadawali mi wiele pytań i prosili o rozwinięcie interesujących ich tematów. Wielokrotnie stawiano mi pytania, dlaczego nie nagrałem swoich wspomnień na taśmę.

Odtworzenie wypowiedzi z taśmy nigdy nie da tego, co bezpośrednia rozmowa. Ale jednocześnie może być trwalsze niż życie człowieka. Nie jestem już młody, dlatego zdecydowałem się na to.
To zadanie, które przed sobą postawiłem, jest trudne. Zupełnie inaczej mówi się do sali wypełnionej młodzieżą, która reaguje na słowa i gesty, a inaczej do martwego mikrofonu, patrząc w miarowo obracające się tarcze. Jeżeli będziecie kiedyś słuchali tych taśm, weźcie pod uwagę, że nie jestem historykiem ani nauczycielem. Nie byłem też dowódcą dużych jednostek, który na wydarzenia ma spojrzenie sztabowca. Zna ich genezę, sens, przewiduje skutek. Ja, ponieważ w zasadzie mówię tylko o tym, co sam widziałem, co sam przeżyłem, byłem tylko świadkiem i niczym więcej. W dodatku świadkiem bardzo młodym, chyba niedojrzałym.
Kiedy wojna się zaczynała, miałem osiemnaście lat i dziesięć miesięcy. Byłem kapralem podchorążym. Do wojska trafiłem na jesieni trzydziestego ósmego roku, nie – jak wielu sądzi – na ochotnika, lecz w związku z zarządzeniem, które wówczas wydano. Mówiło ono o poborze wszystkich maturzystów do wojska, bez względu na wiek, o ile tylko mieli odpowiednią kategorię zdrowia, to znaczy kategorię A. Na przykład mojego powołania nie anulowało zdanie egzaminu wstępnego na politechnikę.
W poprzednich latach brano do wojska tych, którzy w danym roku kończyli dwadzieścia jeden lat. Ale rok tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy był już rokiem niespokojnym. Już śmierdziało wojną. Kiedy pierwszy raz wkładałem mundur, było już po aneksji Austrii i po wkroczeniu Niemców do Czechosłowacji. Zarządzenie, o którym wspominam, miało niewątpliwie na celu przyspieszenie szkolenia kadry rezerwistów na wypadek wojny.
Wydaje mi się, że należy jeszcze wyjaśnić, co to takiego podchorążówka i kto to był podchorąży.
Żołnierze bez cenzusu, którzy normalnie służyli w wojsku dwadzieścia jeden miesięcy, a wyróżniali się w początkowym okresie szkolenia, kierowani byli do szkół podoficerskich. Były to szkoły pułkowe, tzn. każdy pułk miał swoją kompanię szkolną. Natomiast maturzyści nie trafiali do kompanii rekruckich. Byli od razu kierowani na kurs podchorążych rezerwy. Przebywali tam zwykle od października do połowy sierpnia. Po nominacji na podchorążych, ze stopniem kaprala lub plutonowego, byli przydzielani do pułków, z którymi wychodzili na manewry. Około 20 września, a więc po roku służby, zwalniani byli do cywila, przy czym mogli otrzymać o jeden stopień wyżej, to jest plutonowego lub sierżanta podchorążego. W następnych latach powoływani byli na ćwiczenia. Jeżeli po dwóch ćwiczeniach nie otrzymali stopnia podporucznika, stawali się tzw. żelaznymi podchorążymi i mogli awansować tylko w wypadku wojny. Należy też zaznaczyć, że na stopnień podporucznika rezerwy można było awansować zarówno kaprali podchorążych, jak i sierżantów podchorążych. W tym wypadku nie obowiązywała kolejność awansów.
Jeszcze jedno: nie było stopnia starszego sierżanta podchorążego. Podchorążówki rezerwy w piechocie były dywizyjne, to znaczy każda dywizja miała własny kurs podchorążych rezerwy. Jeżeli w trakcie nauki w podchorążówce kogoś odrzucano, szedł do pułku i służył tam jak zwykły szeregowiec, to znaczy dwadzieścia jeden miesięcy. Zachowywał tylko tytuł szeregowiec z cenzusem.
Tak było w rezerwie. Jeśli ktoś zamierzał zostać oficerem zawodowym, mógł być przyjęty do podchorążówki zawodowej po ukończeniu podchorążówki rezerwy i po zdaniu egzaminu wstępnego.